Aktualności


Aktualności 24.10. 2013
KIEDYŚ WRÓCIMY
KOCHAMY WAS








piątek, 12 kwietnia 2013

Mejl

Patrzcie co dostałyśmy na mejla!
Już jakiś czas temu obiecałam, że wstawię tutaj "prezencik", ale coś mi się zepsuło, a w szkole mamy takie urwanie głowy z testami, że szkoda gadać ;c 
Nie przedłużam, enjoy! 
Bardzo Ci dziękujemy Adrianno! <3






Podoba wam się? Nam bardzo! :D 

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział 27



Rozalia
Rose miała uczucie, że wokół znajduje się tylko niekończąca się przestrzeń. Spojrzała w górę. Niebo było czarne jak smoła, a gwiazdy, czy cokolwiek to było, zdawały się tańczyć nad jej głową. Do uszu Rozalii dochodziły coraz głośniejsze odgłosy morskich fal uderzających głucho o przybrzeżne skały. Rozejrzała się i ku jej zdumieniu, dostrzegła, że morze otaczało ją ze wszystkich stron. Mimo nocy, miało oślepiająco błękitną barwę i zdawało się mieć jakieś przyciągające właściwości. Dziewczyna, nie opierając się im ani przez chwilę, jak zaczarowana, zaczęła powoli i miarowo iść w stronę turkusowej wody. Nagle dotarło do niej, że zaczęła spadać. Cały czas otoczona przez lśniące, lazurowe morze, z coraz większą prędkością, bezwładnie leciała w dół. Tylko że teraz, oprócz falowania wody dało się też słyszeć jakieś ciche szemranie. Robiło się wyraźniejsze i wyraźniejsze aż w końcu Rose zaczęła powoli rozumieć wypowiadane słowa.
- To tylko sen, toootyyyylkoseeen – chropowate, sarkastyczne głosy przyprawiały Rozalię o gęsią skórkę.
Nagle ujrzała właścicieli głosów. A raczej same ich twarze. Wirowały dokoła Rozalii, nie dając jej możliwości dobrze się im przyjrzeć. Dziewczyna dostrzegała tylko ich odrażające, pełne drwiny, uśmiechy. Jakby przerażenie malujące się na jej twarzy sprawiało im wielką radość.
- Taaaaak, to tylko seeen. –Zjawy nie przestawały powtarzać tych bezsensownych słów. Były tak przepełnione ironią, że Rose miała wrażenie, jakby twarze chciały przekazać jej ich zupełnie odwrotne znaczenie.
- Tylko seeen, seeen.
Rose ledwo mogła zaczerpnąć większy wdech. Za każdym razem, kiedy próbowała to zrobić, czuła kujący ucisk w klatce piersiowej, tak silny, że miała wrażenie, jakby zaraz miała stracić przytomność.
Spojrzała w dół. Zbliżała się do jakiegoś oślepiająco jasnego światła, które zdawało się pulsować i wydawać przy tym jakieś dziwne odgłosy. Trochę jakby pukania… albo uderzania o coś. Stawały się coraz głośniejsze.
B u m.
- To tylko seen.
B u m.
- Tylko seeeeen.
B u m.
- Seeeeen.
B u m. B u m. B u m.
- No siemanko – do uszu dziewczyny dobiegł głos Wojtka, który przed chwilą zszedł po schodach na parter.
Rose rozejrzała się nerwowo. Wszystko zdawało się być zamazane. Otaczały ją białe, ale jakby obwieszone jakimiś kolorowymi kwadracikami, ściany, które zaczęły podejrzanie falować. Wszystkie meble wirowały dokoła niej. Obok dziewczyny stały dwa, dziwnie nachodzące na siebie, okrągłe stoliczki. Dziewczyna zamrugała i w jednej chwili stopiły się w jedno. Dostrzegła też swojego iPhona, na którym widniała poruszająca się liczba „1111”.
Rose przetarła oczy i nagle wszystko zaczęło wyglądać normalnie. W jednej chwili meble opadły z powrotem na podłogę, a niewyraźne kwadraciki na ścianach znów przybrały wygląd kolorowych zdjęć. Znowu znajdowała się w salonie Domu Pracy Twórczej, a napis na iPhonie głosił, że ma jedenaście nieodebranych połączeń.
Rozalia chrząknęła cicho.
- Cześć – przywitała wokalistę beznamiętnym, łamiącym się głosem.
Serce biło jej jak oszalałe, a po czole spływały stróżki zimnego potu. Za wszelką cenę próbowała uspokoić oddech, żeby przypadkiem nie zwrócić uwagi Wojtka. Nie miała teraz najmniejszej ochoty odpowiadać na te bezsensowne pytania typu: „Co się stało? Wszystko okej?”. Właściwie nie potrafiłaby na nie do końca odpowiedzieć. O co chodziło w tym śnie? O ile to w ogóle był sen. Rose przed oczami stanął nagle obraz tych przerażających twarzy. Do kogo one należały? I czemu powtarzały w kółko tym ironicznym tonem, że to tylko sen? Chodziło im o ten, czy o jakiś inny? Rozalia miała dziwne przeczucie, że bardzo dobrze wie, o czym próbowały powiadomić ją twarze. Chyba domyśliła się już będąc w śnie, jednak teraz miała tylko to drażniące uczucie nieświadomości. Pulsowało w jej głowie coraz mocniej, dając jej cały czas do zrozumienia, że już znała odpowiedź, ale nagle uleciała ona z jej pamięci.
- Zgłodniałem. Masz może na coś ochotę? – Głos muzyka wyrwał Rozalię z zamyślenia.
Już miała zaprzeczyć, kiedy uświadomiła sobie, że oprócz kawałka suchego tosta, od rana nie miała nic w ustach. Nagle, jak na zawołanie, jej żołądek ogarnęło kujące uczucie głodu. Nasiliło się tak bardzo, że dziewczyna omal nie zwymiotowała na malinowy dywan znajdujący się pod jej stopami. Przełknęła ślinę próbując choć trochę stłumić to uczucie i odparła nieco stłamszonym głosem:
- Noo, w sumie to tak.
Ledwo podniosła się z kanapy i ruszyła za Wojtkiem w stronę olbrzymiej kuchni. Wokalista stanął przed blatem, wpatrując się w wiszące na bladożółtej ścianie patelnie przeróżnych rozmiarów.
Odwrócił się do Rozalii.
- Hmm, biorąc pod uwagę fakt, że nie jestem najlepszym kucharzem, może zrobimy jajecznicę? – Spytał, taksując wzrokiem jej zapuchnięte oczy i bladą cerę.
Rose miała ochotę zapaść się pod ziemię. Ale najpierw na siebie nawrzeszczeć. Miała tyle czasu, żeby pójść do łazienki i doprowadzić się do porządku, ale wolała spać sobie smacznie i śnić o jakichś zjawach. Jednak miała wrażenie, że chłopak wpatrywał się w jej oczy bardzo długo… Trochę za długo.
- Jasne, czemu nie. Ale wiedz, że to może być niebezpieczne. Ja też nie jestem najlepsza w kuchni. – Odparła z nieznacznym uśmiechem.
Rozalia wolała nie wspominać Wojtkowi o tym, że właściwie chyba nigdy nie robiła niczego do jedzenia – zawsze wyręczała ją Basia.
- Dobra, czyli najpierw jajka, tak? Nie czekaj. Chyba jednak olej. – Muzyk też nie wyglądał na obeznanego w tych sprawach, co sprawiło, że Rose poczuła się nieco pewniej.
- Właśnie! Olej. – Przytaknęła dziewczyna, jakby było to dla niej oczywiste.
-Podasz mi go?
- Jasne, już.
Rose zaczęła rozglądać się po kuchni w poszukiwaniu butelki wypełnionej żółtą cieczą. Jednak jakoś nie mogła się jej nigdzie dopatrzeć.
- Jest w l o d ó w c e – Powiadomił ją Wojtek, wyraźnie akcentując słowo „lodówka”, jakby mówił do dwuletniego dziecka.
- No przecież wiem! Szukałam tylko lodówki. – Odparła uroczo naiwnym tonem, śmiejąc się przy tym z samej siebie.
Wojtek też się zaśmiał i zaczął robić coś z jajkami. Dziewczyna ruszyła w stronę lodówki, mijając przy tym wokalistę, kiedy nagle potknęła się o jakiś wystający kabel i runęła przed siebie. Już przygotowywała się na najgorsze, kiedy nagle poczuła na brzuchu czyjąś rękę. Wojtka oczywiście. Bardziej pod wpływem zdziwienia niż przerażenia, Rose pisnęła, a w domu rozległ się dźwięk jej własnego głosu, odbitego echem od ścian. Wojtek obrócił ją, by widzieć jej twarz. Przypatrywał się jej szmaragdowym oczom, coraz bardziej się w nich zagłębiając. Kiedy Rozalia spojrzała w jego morskie przenikliwe oczy, przeszył ją ten znajomy, przyjemny dreszcz, a w brzuchu poczuła jakieś dziwne trzepotanie.
Chłopak zaczął przybliżać swoją twarz do jej coraz bardziej i bardziej. Milimetr po milimetrze.
Źrenice Rose maksymalnie się powiększyły, a krew w jej żyłach zaczęła szybciej płynąć. Zamknęła oczy w oczekiwaniu na dotyk ust wokalisty, kiedy nagle oprzytomniała.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno?! – Odezwał się jakiś dziwny głos w jej głowie.
Rose, jak poparzona, w jednej chwili odskoczyła od Wojtka i zmieszana krzyknęła:
- Jajecznica!
- Aa, no tak... – Chrząknął, jakby próbując ukryć zakłopotanie.
Co się właśnie wydarzyło?! Czy on… chciał ją pocałować? Rose sama już nie wiedziała co o tym myśleć. W sumie to nie miałaby nic przeciwko pocałunkowi. Nie mogła się już dłużej opierać tej dziwnej magnetycznej sile bijącej od Wojtka. Jednak z drugiej strony miała przecież swój plan do zrealizowania. Już prawie osiągnęła to, co chciała i teraz miałaby to tak po prostu marnować? Niby Wojtek też był sławny… Ale Rose zupełnie nie potrafiła skupić się na swoim celu w jego obecności. Przy nim nie liczyło się dla niej zdobycie popularności i chęć zainteresowania swoją osobą wszystkich wokół. W obecności wokalisty dziewczyna potrafiła myśleć tylko i wyłącznie o nim… o jego wciągających oczach. Jakby w umyśle Rozalii pojawiała się nagle jakaś blokada i nie dopuszczała do niego żadnych innych myśli. Jakby Wojtek nieświadomie sprawiał, że Rose stawała się przy nim kimś zupełnie innym. Nie chciała sprawić mu przykrości tylko po to, by podbudować swoje własne poczucie wartości. Nie traktowała go z góry, jak kogoś gorszego od niej. Po prostu czuła się w jego obecności jakoś tak… swobodnie.
Dziewczyna wyjęła z lodówki olej i podała go muzykowi.
Kiedy w końcu wspólnymi siłami udało im się zrobić jajecznicę, siedli przy wielkim stole znajdującym się w kuchni i zaczęli konsumować. Rose spojrzała na swojego iPhona. Była godzina 19.48. Tym razem dotarło do niej, że Basia już naprawdę musi się strasznie o nią martwić. Rozalia miała wielką ochotę opowiedzieć jej o swoim śnie, w którym jej rodzice umierają. A może są już w domu? Im też musi o tym opowiedzieć.
Dziewczyna dokończyła szybko swoją porcję i wstała od stołu.
- Wiesz, ja się chyba będę jednak zbierać. Grześka ciągle nie ma, a w domu już się o mnie martwią. – powiedziała.
- Spoko, nie ma sprawy. Grześka coś faktycznie długo nie ma. Muszę zaraz do niego zadzwonić. – Rose dostrzegła w oczach Wojtka dziwny błysk niezadowolenia. Czyżby nie chciał, żeby już szła?
Dziewczyna ruszyła w kierunku drzwi frontowych, kiedy nagle stanęła jak wryta. Przyjechała tutaj samochodem Wojtka. A to oznacza, że jej auto nadal stało na parkingu pod szkołą. Co za idiotka.
Wokalista, jakby czytając jej w myślach, powiedział:
- No taak, przecież ty nie masz samochodu. Czekaj, ogarnę się tylko i zawiozę cię do domu. Iść z buta o tej godzinie przez ulice Warszawy to jednak nie najlepszy pomysł. – Uśmiechnął się ze zniewalającym błyskiem w oku i pobiegł na piętro.
Po chwili wrócił i zakładając grubą, brązową bluzę, podszedł do drzwi wyjściowych.
- Madame – powiedział głosem prawdziwego dżentelmena i odsunął się z gracją, przepuszczając Rose jako pierwszą.
Dziewczyna zachichotała mimowolnie i wyszła na mały taras, pokryty beżowymi płytkami.
Wzięła głęboki wdech. Naprawdę potrzebowała teraz świeżego powietrza. Uniosła głowę do góry. Delikatna mżawka sprawiała wrażenie, jakby twarz Rozalii atakowały tysiące malutkich igiełek.
Wojtek zbiegł po schodkach i podszedł do swojego sportowego auta.
- No chodź! Zaraz tu zamarzniemy! – krzyknął, przywołując gestem Rozalię.
- Oj tam, bez przesady. – dziewczyna uśmiechnęła się i z ociąganiem wsiadła do samochodu.
W nozdrza uderzyła ją mieszanka zapachu mięsnej pizzy i sosnowego odświeżacza do powietrza.
Wokalista włożył kluczyk do stacyjki.
- Życz nam szczęścia.
- A to niby czemu?
- Nie jestem mistrzem prowadzenia po nocy. A to może być twoja ostatnia podróż. – oznajmił grobowo poważnym tonem, który tak rozbawił Rose, że wybuchła śmiechem.
Wojtek spojrzał na nią kątem oka i też się zaśmiał, po czym przekręcił kluczyk i odpalił samochód.

Lamczi
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Hahah, czytając ten rozdział miałam tak wiele skojarzeń, że nadal tarzam się po podłodze - Rose nie ładnie! Coś jest z czcionką, ale nie mam czasu już tego poprawiać, więc ENJOY <3